Blog
Storytelling, czyli jak stworzyć dobrą historię mentoringową
Autor: Joanna Sosnowska | 24 styczeń 2022
Spis treści
Storytelling
Ja osobiście preferuję opowiadania oparte na faktach, aczkolwiek mogą one zawierać elementy fikcji lub improwizacji. Wtedy warto dopowiedzieć, że są inspirowane prawdziwymi zdarzeniami. Tak czy inaczej lubimy je opowiadać i ich słuchać od dawien dawna. Dlaczego? Ponieważ opowieści to uniwersalny język, który każdy może zrozumieć. Historie pobudzają wyobraźnię i pasję oraz tworzą poczucie wspólnoty zarówno wśród słuchaczy, jak i tych którzy opowiadają.
Storytelling jest jak malowanie obrazu słowami. Chociaż każdy może opowiedzieć historię, niektórzy ludzie dopracowują swoje umiejętności narracyjne i stają się gawędziarzami w imieniu swojej organizacji, marki czy firmy. Opowieści zbliżają ludzi do siebie! Dodają energii i sensu. Historie łączą ludzi i tworzą poczucie wspólnoty. Historie inspirują i motywują.
Dlatego poświęcam im ten artykuł, w którym omówię o co warto zadbać, aby stworzyć dobrą historię. Posłużę się modelem, który poznałam u Moniki Górskiej, znanej polskiej reżyserki filmów dokumentalnych i dziennikarki. Zacytuję również 3 opowieści, które znalazłam na jej stronie internetowej https://fabrykaopowiesci.pl/opowiesci/.
NA DOBRĄ HISTORIĘ SKŁADAJĄ SIĘ 4 ELEMENTY, KTÓRE TWORZĄ MODEL SYKOMOR™
Przykłady opowieści
GPS – OPOWIEŚĆ AGNIESZKI JABŁOŃSKIEJ
Od dzieciństwa lubiłam dwie rzeczy – taniec i prace ręczne. Na szkołę baletową mama na szczęście nie wyraziła zgody, lecz w dziedzinach twórczych miałam wolną rękę! Rysowałam, haftowałam, szyłam … Kreowałam przestrzeń wokół siebie. Dla siebie i dla innych. Lubiłam wywoływać uśmiech na twarzach obdarowywanych moimi pracami. Jednak wybór drogi życiowej nie był łatwy …Trafiłam na protetykę, gdzie znalazły ujście moje zdolności manualne. Były jednak takie jedne zajęcia, przed którymi drżałam.
Ortodoncja! Jak ja nie cierpiałam wyginać tych drutów! Na drugim roku odlewaliśmy ze srebra wkłady koronowo – korzeniowe, to taki element ratujący resztki zęba. Wtedy wpadłam na pomysł, by tą metodą zrobić biżuterię!
Odlałam i … poczułam euforię! Dumę! Moje pierwsze SREBRNE KOLCZYKI!
Nie z mosiężnej czy aluminiowej blachy, nie z koralików czy łupinek orzecha, które dotąd wychodziły spod mojej ręki. Srebrne kolczyki – SUPEŁKI!
Muszę tworzyć! Wtedy będę szczęśliwa!
Skończyłam z odtwórczym, zębowym rozdziałem w moim życiu! Przez rok szukałam miejsca, w którym mogłabym nauczyć się złotnictwa. Od gdańskich złotników słyszałam, że nie ma sensu, że zawód się kończy! A jednak znalazłam! W Bydgoszczy. Przez dwa miesiące jeździłam do pracowni wspaniałych mistrzów, błagając, żeby zechcieli przyjąć na naukę mnie – dorosłą już osobę.
Cudem zarobiłam, sporą jak dla mnie, kwotę na opłacenie tej nauki i … stał się DZIEŃ PIERWSZY W PRACOWNI ZŁOTNICZEJ.
Czekał już na mnie „mój” warsztat i “moje” narzędzia, a wśród nich … pięć sztuk ortodontycznych kleszczy!
Pierwsze zadanie: wyginanie srebrnego drutu na elementy do bransoletki …
Gdy po sześciu godzinach szłam ulicą w to słoneczne, wrześniowe popołudnie – płakałam jak bóbr! Byłam załamana i zła. Tyle zachodu, pieniędzy i teraz znów będę wyginać druty?! A następnego dnia wsiąkłam. Totalnie!
Wtedy to po raz pierwszy przeżyłam TEN moment, kiedy spod szaro – czarnej powierzchni pierścionka, pod szczotką polerską, pojawił się pierwszy błysk srebra!
Ta radość mi nie przeszła do dziś.
Od 1993 roku prowadzę własną pracownię Jabłońska Biżuteria i KOCHAM TO, CO ROBIĘ!
Czasem wyginam druty, czasem grube blachy. Piłuję pilnikiem metal, a czasem własne palce. Przycinam, lutuję, komponuję i tworzę!
I… nadal uwielbiam muzykę. Zdarza się, że porwana rytmem tańczę w pracowni z … drutem w ręku.
Jest tylko jedna rzecz, która cieszy mnie bardziej niż tworzenie.
Radość moich klientów!
Szczęście „młodych” cieszących się z wymarzonych obrączek, które będą im towarzyszyć we wspólnym życiu.
Ulga i zachwyt, gdy ulubione ozdoby po naprawie nabierają dawnego blasku.
Uśmiech na twarzy, gdy biorą do ręki stworzoną dla nich biżuterię. I odkrywają w niej swoje prawdziwe JA.
DNA – OPOWIEŚĆ JOANNY SKORUPSKIEJ-GÓRSKIEJ
Oskar był zachwycającym dzieckiem. Żywym, radosnym, sprawnym i towarzyskim. „Oskareczek – Cukiereczek”. Rozmowny i kreatywny. Wciąż wymyślał coś nowego: gry planszowe, zabawy, rękodzieła, huśtawkę na ukos … – dotąd nikt nie wie, co to. On jednak był z tego dumny, a my z nim. Miał też swój świat, w którym walcząc z niewidzialnymi przeciwnikami, wzbudzał ten rodzaj czułości i fascynacji z nutką niepokoju.
Gdy nastał jego czas, poszedł do szkoły. Płynęły dni i tygodnie. Chwilami dziwiło mnie, że niewiele piszą w szkole i odrabiają w domu. Wywiadówka i strzał! Oskar jest nieobecny podczas lekcji. Spogląda w okno i odpływa. Przywoływany, powraca na krótkie momenty i nie jest w stanie nadążać. Nie przyswaja tego ogromu słówek z angielskiego …, a na przerwach oddala się i walczy z trawą. Wreszcie delikatna, acz wyraźna sugestia, że w tej szkole raczej sobie nie poradzi. Dlaczego nikt wcześniej niczego mi nie powiedział, choć dzieci i nauczyciele zaczęli patrzeć na niego jak na odmieńca? Niby oburzenie, a jednak mechanizm zadziałał. Klik wrrr… włączyło się widzenie noktowizyjne i zaczęłam odczuwać niepokój i zażenowanie, widząc, jak sobie nie radzi, jak walczy z trawą, jak inni na niego patrzą … Podejrzenie dysleksji, szybka diagnoza, mordercza praca w domu. Nerwy, obciążenie, stres, lawinowy spadek wiary w siebie i poczucia własnej wartości. Patrzył na mnie i widział, że nie jest dobrze, że przestał być zachwycający. I popłynął z tym nurtem. Obwiniał się, zamykał w sobie, wybuchał i nazywał głupkiem. A we mnie narastała panika z powodu tego, co się działo, lęk o tu i teraz, i o jego przyszłość. Lęk i bezradność.
Przestałam być szczęśliwa i dumna z tego, jaki jest, i przestałam go akceptować. A przecież on się nie zmienił! To ja zaczęłam patrzeć na niego inaczej. I dokładnie od tego momentu on stał się nieszczęśliwy.
Musiało się coś wydarzyć, aby to do mnie dotarło. Sytuacja niby jak wiele. Siedziałam w ogródku szkolnym. Dzieci bawiły się w grupkach. Oskar pod płotem samotnie, z oddaniem godnym super bohatera powalał mieczem z patyka wyimaginowanych przeciwników.
Ciepłe promienie słońca sprawiły, że przyjemnie się rozluźniłam i patrzyłam na niego spod na wpół przymkniętych powiek z taką czułością jak dawniej. „Ależ ten twój syn jest dziwny. Co on właściwie wyrabia? Zachowuje się jak…” Urwała, gdy zerwałam się na równe nogi. Patrzyłam na stojącą przede mną kobietę, zbierając myśli. „Cóż. Zachowuje się jak reżyser. Właśnie rozgrywa kolejną bitwę w historii, którą tworzy. Ma nieprawdopodobną wyobraźnię”. I to był przełom. Mój przełom. Postawiłam na budowanie jego siły na tym, co go wyróżnia. Znalazłam inną od tradycyjnych metodę pracy z dysleksją, taką przez ruch, jakiej potrzebował. Zamiast tłumić go, hamować i strofować, zaczęłam uczyć się podążać za nim. Nie muszę mówić, że nie było łatwo. Najtrudniejsza była praca nad sobą. Codzienna praca z Oskarem Gimnastyką Mózgu trwała prawie 3 lata. Budowanie poczucia, że to, co nas wyróżnia, stanowi największą siłę praktykowałam do chwili, aż wyjechał na studia do Edynburga.
Patrzę dzisiaj na niego i widzę mężczyznę tak bardzo innego od większości ludzi w jego wieku. W pełni samodzielnego mężczyznę, który zna swoją wartość i konsekwentnie realizuje plany i marzenia.
„Jestem inny i to jest moją siłą”. Chcesz, aby tak myślało o sobie Twoje dziecko? Skontaktuj się ze mną. Chętnie Was poprowadzę.
HAPPY CLIENT STORY
– OPOWIEŚĆ MARZANNY GĄSIOR
– Chcę kupić rower, czy mógłby nam pan doradzić?
Przed ladą stoi drobna, niewysoka, starsza pani. Tak na oko ma około 70 lat. Towarzyszy jej młody mężczyzna w garniturze.
– Syn nie bardzo zna się na rowerach, a mnie potrzebny jest naprawdę dobry rower. Słowo „dobry” zabrzmiało głośno i zdecydowanie.
Rozpoczynamy wędrówkę po sklepie. Prezentacja rowerów przypomina casting. Klientka słucha uważnie. Mijają długie minuty. Omawiamy kolejny rower i kolejny.
– Nie, nie, nie – kręci głową. Marszczy nos. Wykrzywia usta. Jest poirytowana.
– Bo ja chcę taki rower z silnikiem, ale nie taki, co sam jedzie.
Oddychamy z ulgą.
– Mamy taki rower, proszę spojrzeć, to ten srebrno-czarny.
Oczy starszej pani błyszczą. Szeroki uśmiech odejmuje lat.
Zapraszamy do próbnej jazdy. Już na pierwszy rzut oka widać, że rower jest za duży.
– Proszę się nie martwić. Już zamawiamy właściwy rozmiar. Jeszcze tylko pani numer telefonu.
Klientka recytuje z pamięci dziewięć cyfr.
– Proszę dopisać moje imię: Ania.
Mijają dwa miesiące. Pani Ania przyjeżdża na pierwszy przegląd gwarancyjny. Rower dostaje się w ręce samego szefa.
Szef Marek zapina rower w stojak. Uważnie przygląda się zębatkom, mierzy łańcuch, sprawdza opony.
– Jak to możliwe? W tak krótkim czasie? – cicho szepcze. – Musimy wymienić cały napęd. Jest bardzo zużyty.
Kręci kołem i wodzi palcem po bieżniku. Marsowa twarz. Jakaś myśl nie daje mu spokoju.
Nagle podnosi głowę:
– Pani Aniu, jak daleko pani jeździ?
Nazwy miejscowości, miejsca, gdzie pani Ania ładuje dodatkowe baterie, czas, jaki spędza na rowerze. Im więcej pani Ania mówi, tym oczy Marka stają się coraz większe i coraz bardziej okrągłe. Nie dowierza. I nagle wszystkie puzzle znajdują swoje miejsce.
– Jeżdżę codziennie. Mam dwie baterie na zmianę. Wiem, mniej więcej, kiedy się rozładują. Staję wtedy na stacji benzynowej, robię sobie przerwę i podłączam baterie do prądu. Czasami noc mnie zastanie na rowerze. Dobrze, że dobrał mi pan takie mocne światła. Mąż mniej się denerwuje. Ale tak dokładnie nie powiem, ile to kilometrów, nie liczę. Mam bardzo dobry rower, dzięki panu.
Marek uśmiecha się i mówi:
– Pani Aniu, czy zgodzi się pani, żebyśmy zamontowali pani licznik? W prezencie od firmy. Będzie pani wiedziała, ile kilometrów jeszcze do domu, jak długo będzie żyła bateria. I nie będzie musiała pani jeździć nocą.
– Och, bardzo dziękuję! Za takiego… Anioła Stróża.
Pani Ania przejeżdża około 3 000 km w miesiącu. Codziennie w siodełku spędza około 7 godzin. Dumnie podnosi głowę. Liczby na liczniku nie kłamią. Odkąd kupiła u nas rower z elektrycznym wspomaganiem 4 razy objechała równik. Dla nas pani Ania, siedemdziesięciolatka, jest w czołówce wszystkich pozytywnie zakręconych na rower.
Pasja nie liczy lat.
Podoba się Wam? Mi bardzo. Forma ta doczekała się nawet swojego święta, które jako Światowy Dzień Storytellingu obchodzony jest 20 marca. W tym roku stuknie mu 18-tka😊
A teraz do dzieła. Stwórz swoją własną historię i opowiedz ją swojemu Mentee. A jak masz ochotę podaj jeszcze dalej, podziel się nią z nami. Ku inspiracji.
Joanna Sosnowska
ICC Coach, HR Mentor, Facylitator, Lider Programu “HR Mentoring Grupowy”. Pracowała jako HR Dyrektor w Europejskim Funduszu Leasingowym oraz Banku Zachodniego WBK – Santander.